Dzisiaj znów zebrało mi się na zwierzenia....
Nasze koło ratunkowe - które już od jakiegoś czasu przybrało imię Milenka - rośnie w siłę w wielkim tempie. Mocno zaangażowało się w rolę trzymania na powierzchni swoich rodziców. Ostatnio nawet stwierdziło, że chyba z tamtej strony brzuszka już ta jej moc powoli nie wystarcza więc może by tak wcześniej ruszyć z odsieczą nam na pomoc. Ja jednak mam nadzieje, że od stwierdzenia do rzeczywistego podjęcia działania jeszcze trochę minie ;-) (tak przynajmniej 3 tygodnie...).
Chociaż z drugiej strony obydwoje z mężem już nie możemy się doczekać przyjścia na świat tej małej kruszynki. Bardzo potrzebujemy porządnej dawki szczęścia i energii. Obydwoje już coraz bardziej czujemy się przeciążeni dźwiganiem naszego krzyża. Dopadają nas coraz częściej chwile zwątpienia w sens naszego cierpienia, chwile bezsilności i ogromne wyczerpanie psychiczne i fizyczne, z którym już nie wiemy jak sobie radzić... Więc może rzeczywiście byłoby dla nas lepiej już rozpocząć naszą drogę pod górę we trójkę? Bo tego, że te maleńkie stópki będą musiały od samego początku wędrować ciężką i kamienistą drogą, niestety, póki co, nie unikniemy...
Bardzo się cieszymy, że na tej naszej wyboistej drodze spotykamy z mężem bardzo dużo dobrych ludzi. Taka ilość szczerych serc, bezinteresownych gestów dobroci, trwania w modlitwie, wyciągniętych rąk z wszelkiego rodzaju pomocą, powoduje nasze ogromne wzruszenie i daje siłę by iść dalej. Jakby ktoś mi jeszcze na początku tego roku powiedział, że tyle ludzi, że tacy ludzie, otworzą się na mnie, na naszą rodzinę, pewnie bym nie uwierzyła. Dzięki tym wszystkim ludziom, mamy jeszcze jedno źródło zasilania, co chociaż trochę odciąża nasze koło ratunkowe. Choć muszę też z tego miejsca przyznać, że to właśnie nasze Maleństwo, ma w sobie tą siłę przyciągania tych wszystkich ludzi. Przyznajcie sami - czy Ona nie jest prawdziwym cudem?
Masz rację, dziecko jest prawdziwym i najpiękniejszym cudem!
OdpowiedzUsuńŻyczę szczęśliwego rozwiązania!
Trzymam kciuki, by ta Wasza góra, z dnia na dzień stawała się tylko małym wzgórzem, po którym będziecie spacerować we trójkę :)
ślicznie napisałaś ... a dla takiego maleństwa najwazniejsze bedzie ze wy jestescie ... a na pewno za kazdym razem jak popatrzycie jej w oczeta bedziecie miec usmiech na twarzyczce ... pozdrawiam ciepluteńko
OdpowiedzUsuńTeż mi by się przydał taki cud ;) Granice wytrzymałości psychicznej już dawno zostały przekroczone i sama jestem w szoku, że jakoś jeszcze funkcjonujemy ;/ Trzymaj się i wszystkiego dobrego ;*
OdpowiedzUsuńWszystko się ułoży. Zobaczysz. Ja też czekam na rozwiązanie :) U mnie może być jeszcze przed świętami :) Trzymam kciuki. Głowa do góry i pamiętaj, ze każdy ma w sobie siłę!!!!
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie:
http://revi-art-hm.blogspot.com/
revi.art.hm@gmail.com
-Marta
O nie!!! Niech ona jeszcze siedzi!!! Niech tego nie robi ciotce!!! Bo nie zdarze godnie jej przywitac!!! Zartuje.... Ale prawde powiedziawszy po co ma sie spieszyc i tak bedzie caly rok do tylu wiec niech poczeka na styczen :)
OdpowiedzUsuńPiękny cud ;-) i jak najbardziej prawdziwy ;-) niech Wam daje siłę ;-)
OdpowiedzUsuń